Get your dropdown menu: profilki

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Sezon II Opowiadanie 12

'The other world'


   Była tak zmęczona, a żar z nieba nie ułatwiał jej życia. Wtem, swym wilczym wzrokiem, dostrzegła obozowisko, jednak niczego nie dała po sobie poznać.
   - Daleko jeszcze? - spytała.
   Beduini drgnęli zaskoczeni, ponieważ przez większość czasu milczała, pogrążona w myślach.
   - Jeszcze kawałek - odparł jeden z nich. - Za chwilę powinniśmy ujrzeć obozowisko.
   Oczom czarodziejki ukazały się rzędy namiotów. Krzątali się wśród nich sami mężczyźni. W końcu to była, jakby nie patrzeć, wyprawa wojenna.
   Pogoniła Shade i, ku zdumieniu beduinów, wjechała galopem do obozowiska. Ani się obejrzała, a otoczyli ją wojownicy. Miecze, włócznie i naciągnięte łuki skierowały się w jej kierunku.
   - Nie! Zaczekajcie! - krzyknął ktoś.
   Za nią wjechali jej przewodnicy. Ściągnęli wodze i zatrzymali niechętne temu konie.
   - Jest tutaj Omar? - spytał pierwszy z nich.
   Phoenix nawet nie drgnęła. Obserwowała wszystkich czujnie, wzrokiem omiatała mężczyzn i oceniała swoje szanse w razie ataku, oczywiście z uwzględnieniem użycia magii.

   - Ashejk wraz z cudzoziemcem omawiają strategię - odparł ostrożnie jeden z wojowników.
   - A więc sprowadźcie ich tutaj - Phoenix zsunęła kaptur z głowy.
   Mężczyźni sapnęli ze zdumienia, widząc młodą dziewczynę, lecz pozwolili jej zejść z konia.
   - To nie będzie konieczne - odezwał się mężczyzna, przed którym rozstąpili się beduini.
   Za nim dostrzegła jakąś dziwnie znajomą postać. Czarodziejka ani się obejrzała, a prawie leżała na piasku pustyni.
   - Will! - zaśmiała się w ramionach chłopaka - Mnie też miło cię widzieć.
   Wojownicy spoglądali na siebie zdumieni, lecz przywódca odprawił ich. Powoli, powrócili do swoich standardowych zajęć. Przywitał czarodziejkę powszechnym gestem, czyli przyłożył zewnętrzną część dłoni do ust, czoła i znowu ust, co oznaczało: 'Omówimy problem, znajdziemy rozwiązanie, posilimy się wspólnie'. Ruchem ręki zaprosił ich do swojego namiotu.
***
   Mirta zmrużyła oczy, ponieważ oślepiło ją światło dnia. W pobliżu wznosił się zamek Redmont. Czerwona skała lśniła w złocistych promieniach słońca. U podnóża wspaniałej budowli była wioska.
   - Jak tu uroczo! - pisnęła Rosse, rozglądając się wokół rozmarzonym wzrokiem.
   Reszta czarodziejek również zaczęła się rozglądać. Z zadumy wyrwał je głos zniecierpliwionej Crystal.
   - A może byśmy tak wróciły do celu naszej wizyty, co? - prychnęła zirytowana.
   - Wyluzuj troszkę - odpowiedziała Rosse - ten widok jest taki piękny...
   Mirta otrząsnęła się.
   - Nie, ona ma rację - poparła Crystal. - Musimy znaleźć Phoenix. Myślę, że powinnyśmy się przemienić i popytać o nią w wiosce.
   - Wiesz... - powiedziała niepewnie Rosse - Faragonda z Gryzeldą miały rację. Nie znamy tego świata, a mamy zrezygnować z naszej, zapewne jedynej, przewagi?
   - Według mnie, trzeba zachować jakiegoś asa w rękawie - powiedziała stanowczo Ibby. - Nie możemy przecież wparować na zamek jako wróżki i powiedzieć: 'No dobra, jesteśmy magicznymi istotami, a teraz oddawać nam Phoenix!', co nie? Z tego co się orientuję, to jest średniowieczne królestwo, a każdą osobę podejrzaną o uprawianie magii pali się na stosie.
   Mirta skrzywiła się.
   - Jesteś pewna? A no tak, jesteś. Przecież nie mówiłabyś nam tego tak sobie...
   Westchnęła cicho. Czarodziejki ustawiły się w koło, chwyciły za ręce i, dość niechętnie, przemieniły się z powrotem w zwykłe nastolatki, tyle że ich ubrania zamieniły się w proste, długie suknie, charakterystyczne dla okresu, w którym się znalazły. Rosse miała na sobie jasnozieloną szatę, wiązaną w talii, a jej włosy zostały magicznie splecione w dobierany warkocz, który biegł od grzywki po prawej stronie, a później ukosem i zwieszał się z jej lewego ramienia, utrzymywany w ładzie frotką z ozdobą w kształcie kwiatka. Mirta miała czerwoną suknię, podobnego kroju co Rosse, zaś jej włosy upięte były w misterny kok, a na szyi miała cienki złoty łańcuszek z rubinową zawieszką. Chyba najmniej zadowoloną osobą ze swojego stroju była Crystal. Jasnoniebieska, prosta suknia oczywiście spięta w pasie, a włosy... No cóż, ułożone w jej ulubioną fryzurę czyli koński ogon, co nieco poprawiało humor blondynki. Spojrzały sobie w oczy i cała czwórka zgodnie ruszyła w kierunku wioski Wensley. Po drodze pytały napotkane osoby o czarodziejkę. Niestety nikt nie potrafił, czy nie chciał powiedzieć, gdzie ją można znaleźć. Gdy znalazły się między budynkami, Ibby przystanęła.
   - Zapewne w gospodzie dowiemy się czegoś – i, nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku piętrowego, drewnianego budynku.
   Reszta dziewcząt pospieszyła za Czarodziejką Zielonego Płomienia. Ta pchnęła drzwi i znalazła się w dość schludnym miejscu. Wzrokiem przeszukiwała pomieszczenie. W końcu dostrzegła za barem postać, zapewne właściciela tego miejsca. Podeszła spokojnie do niego, a Hotix zatrzymały się u wejścia. Zostawiły wszystko w rękach brunetki.
   Mężczyzna spojrzał na nią spode łba. Uspokoił się trochę, widząc młodą, na oko siedemnasto-osiemnastoletnią kobietę w sukni o kolorze delikatnej purpury, jej brązowe włosy rozlewały się falami na szczupłych ramionach, a szata podkreślała kobiecą figurę; jednak nie zaniechał czujności.
   - Co mogę podać dla panienki? - odezwał się przyjaznym głosem; w końcu klient to klient, a z czegoś trzeba żyć.
   - Przepraszam – odezwała się, opierając o bar – zacny człowieku, czy wiesz może, gdzie mogłybyśmy znaleźć dziewczynę imieniem Phoenix?
   A no tak, miał rację. Z tego będą kłopoty.
   - Pytajta na zamku – ton głosu miał już trochę mniej przyjemny, w duchu czekał na to, co miało zaraz nastąpić – my tu, uczciwi ludzie, nie zadajemy się z takimi jak ona, ten drugi uczeń i ich nauczyciel.
   - Okay – pokiwała ze zrozumieniem głową. - Rozumiem. Tak czy siak, dzięki za pomoc.
   Odwróciła się i nie zrobiła nawet dwóch kroków, a przed jej stopami jakby znikąd pojawiła się strzała o brązowych lotkach. Ibby podskoczyła, jednocześnie patrząc skąd mogła nadlecieć. Hotix chciały wkroczyć do akcji, lecz powstrzymał je głos.
   - Nie radzę wam uczynić ani kroku, bo każdą z was przeszyje strzała.
***
   - No dobra – powiedziała Phoenix, siedząc w przytulnym namiocie Ashejka i rozkoszując się Arydzką kawą, do której tradycyjnie dodała miód oraz mleko – To jaki jest plan?
   - Najpierw mi powiedz – odezwał się Will – jak to jest, że za każdym razem, gdy tu wracasz jesteś młodsza niż gdy wyjeżdżałaś?

   - Magia – zaśmiała się, lecz spoważniała – Po prostu tam czas biegnie nieco inaczej niż tutaj. Ale może zamiast rozprawiać o moich tajemnicach – specjalnie zaakcentowała słowo 'tajemnice', by wzmocnić przekaz. - Zastanowimy się jak wydobyć resztę, zanim Tualegowie przerobią ich na karmę dla wielbłądów.
   - Ty i ten twój humor – prychnął brunet.
   - No co? Nie można? Można.
   Lubili sobie dokuczać, tak po przyjacielsku, a byli bardzo dobrymi przyjaciółmi. W końcu, gdy spędzasz z kim całe dnie na nauce czegoś, co uwielbiasz, musisz się z tą osobą zaprzyjaźnić. Phoenix spojrzała w jego brązowe oczy i mrugnęła wesoło. Omar patrzył na nich z niedowierzaniem.
   - I ona ma nam pomóc? - odezwał się w końcu. - Bez urazy, ale nie wiem, czy dorówna naszym wojownikom.
   - Nie zapominaj Omarze – odezwał się Will – że 'ona' jest uczennicą Zwiadowcy, tak jak ja.
   - I to kończącą naukę! - podkreśliła.
   Omar westchnął. Kobiety, zawsze takie same. Wspomniał jednak, jak kilka dni wcześniej Will ocalił jego wnuka, trafiając piaskową kobrę prosto w środek łba i zabijając zwierzę na miejscu. Choć z drugiej strony, jeśli ta dziewczyna jest tak dobra, jak ten cudzoziemiec, to mają jeszcze większe szanse na powodzenie akcji, którą planują. Plan był w miarę prosty, bo jak powiedział Will: skomplikowane plany mają to do siebie, że często idzie w nich coś źle. Uśmiechnął się pod swoim dużym nosem.
   - Willu, opowiedz proszę Phoenix nasz plan.
***
   Mirta zmierzyła uważnie wzrokiem przeciwnika. Jej uwadze nie uszedł fakt, że trzymał w dłoni duży, prosty łuk ze strzałą nałożoną na cięciwę. Nie miała wątpliwości, że nie zawahałby się i, zanim by się obejrzały, wystrzelił po jednej strzale na każdą z nich. Mężczyzna miał na sobie prosty strój: wysokie buty ze skóry, brązowe spodnie, brązową kamizelkę, a pod nią zieloną koszulę. Nie zauważyły go, gdy weszły do gospody, ponieważ miał na sobie zielono-brązowy płaszcz, przez który jego postać rozmywała się nieco w przyciemnym wnętrzu. Kaptur zasłaniał jego twarz.
   - Czego od nas chcesz? - spytała Crystal.
   - To ja tutaj zadaję pytania, nie wy – uciął sprawę. - Kim jesteście?
   - A nie widać? - odezwała się Crystal.
   - Odbiło ci? - zbeształa ją Rosse. - Chcesz, żeby zaczął strzelać???
   Blondynka tylko spiorunowała ją wzrokiem, zaś mężczyzna kontynuował, tak jakby nie zauważył tej krótkiej wymiany zdań. A przynajmniej tak udawał.
   - Dlaczego rozpytujecie wszędzie o uczennicę Zwiadowcy? - zadał kolejne pytanie.
   - Nie pana interes – wypaliła Crystal, zanim ktoś ją zdążył powstrzymać.
   - Crystal! - wykrzyknęła Ibby – Przestań natychmiast. - Po czym zwróciła się do obserwującego ich cały czas przeciwnika – To nasza przyjaciółka, a szukamy jej, ponieważ hm... no cóż, zniknęła nie pożegnawszy się i martwimy się o nią.
   Zmrużył oczy i spojrzał na nie uważnie. Pomyślał, że mogą mówić prawdę. Postanowił im zaufać. Odrzucił kaptur i uśmiechnął się delikatnie.
   - Wybaczcie mi takie przywitanie – odezwał się łagodnie. - Jestem Crowley, głównodowodzący Korpusu Zwiadowców.
   - Ibby – brunetka dygnęła – A to są Mirta, Rosse oraz Crystal.
   - Witaj – mruknęły zgodnie wymienione, po czym dygnęły.
   - Och, proszę, bez takich... Wystarczy witaj Crowley'u – zaśmiał się. - Chyba ewentualnie mogę wam pomóc. Pójdźmy do barona, tam wszystko wam wyjaśnię.
***
   Phoenix wychyliła się ponad piaszczystą wydmę i zmrużyła oczy.
   - Czyli co, to tam ich przetrzymują?
   Will pokręcił przecząco głową.
   - Nie w samym mieście – zamknął lewe oko, spoglądając na skały wznoszące się przy miejscowości – Trzy palce na lewo od zawalonej baszty – szepnął.
   Phoenix kiwnęła głową, powoli wzniosła prawą rękę i namierzyła cel. To tam, w jednej z pieczar, zamkniętej żelaznymi, masywnymi drzwiami, przed którymi stali Tualedzcy strażnicy, trzymano ich przyjaciół. Aż zgrzytała zębami ze złości, że jej znajomi są uwięzieni przez tych barbarzyńców. Spojrzała na słońce i oceniła, że zostały jakieś 2,5 godziny do jego zachodu. Syknęła, gdy przypomniała sobie dość istotny szczegół.
   - Co się stało? - zapytał Omar, który razem z Willem i Phoenix poszedł obserwować teren.
   - Nic, ale... cholera! Dziś pełnia!
   - Nie... no nie! - Will zjarzył się o co chodzi brunetce.
   - Ej, a gdybym dziś w nocy zakradła się tam i rozeznała w sytuacji? Przecież egzekucja jest pojutrze, a rozeznanie w terenie zawsze się przyda.
   - Ciekaw jestem, jak zrobisz, żeby się nie dowiedzieli, że jesteś cudzoziemką – zaśmiał się Ashejk Beduinów.
   - Już ja mam swoje sposoby – uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawił się na chwilę błysk.
***
   Apartamenty barona Aralda okazały się naprawdę przytulne, a sam pan lenna Redmont miłym rycerzem. Gdy tylko dowiedział się, dlaczego cztery czarodziejki przybyły na jego włości, zaprosił je do siebie na posiłek przygotowany przez jego wyśmienitego kucharza Chubba i równie uzdolnioną uczennicę Jenny, jak się okazało, znajomą Phoenix. Na pytanie, gdzie można znaleźć czarodziejkę, odpowiedział:
   - Zapewne jest w Arydii... Choć nie wchodziła razem z nimi na pokład Wilczego Okrętu, jestem niemal pewien, że nie odpuściłaby okazji, żeby pomóc przyjacielowi. Jeśli wszystko dobrze poszło, powinni już płynąć do Aralenu.
   - Ale coś poszło źle – odezwała się Mirta. - Wiemy to, ponieważ zostawiła nam kartkę, w której pisała, że porwali ich Tualegowie... No i nie możemy ich tak zostawić.
   - Nawet jeśli byśmy zorganizowali natychmiast jakiś statek i wypłynęli, to i tak nie zdążylibyśmy – powiedział smutno Crowley. - Nie ma szans, Arydia leży daleko.
   Mirta uśmiechnęła się i spojrzała porozumiewawczo na swoje koleżanki. W mig załapały o co chodziło czarodziejce, a na ich twarzach również pojawiły się uśmiechy.
   - Chyba mamy szybszy sposób – odezwała się Rosse. - Ale obiecajcie, że nie spalicie nas na stosie.
   Ibby spiorunowała wzrokiem swoją koleżankę. Nie tak się przemawia w obecności wysoko postawionego barona. Nawet jeśli jesteś księżniczką; to jest jego teren, a obraza może wiele kosztować. Na szczęście dla Hotix, Arald miał duże poczucie humoru. Zaśmiał się, a potem spojrzał na dziewczęta, rozbawiony.
   - Dlaczego mielibyśmy was palić na stosie?
   Dziewczęta spojrzały na siebie niespokojnie. W końcu Mirta zdecydowała się ujawnić coś bardzo ważnego. Odchrząknęła i upewniła się, czy aby na pewno głos jej nie zawiedzie. Crystal przygryzła w zakłopotaniu wargę, a Rosse wbiła sobie paznokcie w rękę. Jedynie Ibby zachowała względny spokój, choć jej serce biło niespokojnie.
   - Baronie – zaczęła rudowłosa – jest pewna rzecz o której powinieneś wiedzieć. Pewna hm... magiczna rzecz.
   - A mianowicie? - Arald spojrzał na nią z zainteresowaniem, a jego oczy zaświeciły się; chyba wiedział o co może chodzić. - Czyżbyście były czarodziejkami tak, jak Phoenix?
   - Skąd pan wie? - Crystal zerwała się z miejsca, po czym zreflektowała się, że tylko potwierdziła przypuszczenia barona – Och...
   - Nie martwcie się – Crowley machnął ręką, rozluźniając atmosferę – Wiemy co nieco o istotach takich jak wy. Phoenix sama nam powiedziała.
   - Tak w sumie, to nawet przypadkowo pokazała. Jakiś temu jej mistrza, Halta, zaatakowały potwory nasłane przez nieżyjącego już, na szczęście, zbuntowanego barona. Razem z mistrzem tutejszej szkoły rycerskiej, Willem oraz nią samą, ruszyliśmy mu na pomoc. Niestety, potwory te odznaczały się hipnotyzującym wzrokiem. Ani się obejrzałem, a już prawie mnie miał – objaśniał baron. - Wtedy Phoenix rzuciła się między mnie a tego potwora, już jako wróżka, i pokonała go ognistym zaklęciem. To było niesamowite spotkać istotę z legend... Potem okazało się, że jest księżniczką Tenebrisu... W każdym razie jest naszą przyjaciółką, a skory wy jesteście jej przyjaciółkami, dlaczego mielibyśmy wam coś złego zrobić. Skoro znacie sposób, żeby ich wszystkich uratować, to śmiało – udzielam wam pozwolenia na wszystko.
   - Dziękujemy – odezwała się pogodnie Rosse. - A teraz, jeśli nie ma pan...
   - Och, jaki tam znowu pan – baron udawał oburzenie. - Mówcie mi po prostu Arald.
   - Dobrze – zgodziła się z nim. - A więc, jeśli nie masz nic przeciwko, chciałybyśmy się od razu udać do Arydii.
   - Ależ jasne, oczywiście. Powodzenia dziewczęta.
   - Jak was mamy zwać, jeśli wam się uda? - zapytał Crowley.
   - Och, wtedy proszę nam mówić Hotix. Klub Hotix – uśmiechnęła się Crystal.
   Wstały, dygnęły jeszcze na pożegnanie, a potem ustawiły się w kółko, chwyciły za ręce i wykrzyknęły:
   - Zoomix!
***
   - Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - już chyba po raz setny zapytał Will, patrząc na Phoenix.
   - Oczywiście. To przecież nie jest moja pierwsza pełnia.
   - Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
   Phoenix przewróciła oczami w udawanym znudzeniu. Miała już dosyć tych wszystkich pytań, czy da sobie radę. Ostatnie promienie słońca właśnie chowały się za horyzontem. Zostało jakieś 20 minut do wschodu księżyca.
   W całym obozie czuło się jakieś takie podekscytowanie. Czy to był wpływ tego, że już niedługo miał być dzień ataku? A może przybycie cudzoziemki? Nie wiadomo. W każdym razie każdy chodził niespokojnie, niezbyt zdolny do wykonywania swoich zajęć. Omar doskonale to rozumiał i został w obozowisku, razem ze swoimi ludźmi, by wszystkiego dopilnować. Za to dla ochrony, razem z Willem i Phoenix był młody beduiński wojownik.
   Stanęli koło siebie, tak by nie było ich widać z miasta. Phoenix uśmiechnęła się.
   - A tak z innej beczki, jak tam ty i Alyss? - specjalnie poruszyła temat uroczej blondynki.
   - Aaaa! Co? - o taki efekt właśnie jej chodziło. - Chyba dobrze – zakłopotał się. - Powiedz mi w tajemnicy, a ty już masz kogoś na oku?
   - Ale że w sensie ja? - teraz to ona się zakłopotała, takiego obrotu spraw się nie spodziewała i czuła, jak na jej twarzy pojawia się rumieniec – Znaczy się... ja... - zakaszlała.
   - Oj, no słyszę, że tak. A teraz mów, nikomu nie powiem.
   Spojrzała na niego, unosząc jedną brew. Według jej zamierzeń, w tej chwili powinien zacząć palić się, ale jednak nie użyła magii. Nie, to by było zbyt okrutne. Odwdzięczy mu się inaczej, wtedy, gdy się tego najmniej będzie spodziewał. Odchrząknęła.
   - No dobra, okay, jest taki jeden chłopak. Ale nikt o tym nie wie i nie ma prawa wiedzieć, jasne? - zagroziła mu.
   - Ok, ok, a choć fajny jest? Powiedz choć imię, no proszę...
   - Nie jest fajny tylko wspaniały. A na imię ma P... – Phoenix rozmarzyła się, wspominając ich pierwsze spotkanie, ale zaraz opanowała się, przejrzawszy jego plan. - Ej! Już wiem co planujesz! Masz natychmiast przestać.
   Spojrzała na niebo, oceniając czas. Zostało mniej niż pięć minut, do rozpoczęcia akcji. Uwielbiała te kilka chwil przed rozpoczęciem. Spojrzała na Willa porozumiewawczo. Zrozumiał przekaz i razem z wojownikiem oddalili się z powrotem do obozowiska. Przedtem jednak zdołał wyszeptać:
   - Powiedzenia. I pamiętaj: nie próbuj ich samej uwolnić.
   - Jasne, jasne – skrzywiła się.
   Gdy tylko zniknęli, zamknęła oczy i odprężyła się. Dobrze wiedziała, co ma zamiar zrobić. Zza horyzontu zaczęła wyłaniać się srebrna tarcza księżyca. Na jej tle widać było czarną sylwetkę dziewczyny.
   * No cóż, a więc nadszedł czas * pomyślała Phoenix i zmieniła się.
   I oto zamiast dziewczyny o zielonych oczach i ciemnobrązowych włosach, na wydmie stała biała wadera ze srebrnym wzorem na piersi, przedstawiającym listek dębu. Miała przeogromną ochotę zawyć, jednak powstrzymała się, nie był na to ani czas, ani miejsce. Skoczyła przed siebie i pobiegła do miasta. Miała dużo do roboty, a mało czasu. W końcu, gdy masz coś ważnego do zrobienia, czas zaczyna biec zbyt szybko.
***
   Phoenix odsapnęła. Jakiś czas temu wzeszło słońce, a ona znów stała się dziewczyną. Przez noc troszkę zaszalała – niszczyła broń i sprzęty Tualedzkich wojowników, a także trochę prowiantu. Zostawiła ślady tak, by wskazywały na jakiegoś zdziczałego psa, a nie w pełni świadomą waderę. Gdy tylko przemieniła się w człowieka, rzuciła czar tak, by wszyscy brali ją za miejscową, a potem zaczęła wspinać się stromą ścieżką w kierunku niezliczonych jaskiń. Jej celem była ta zamknięta na cztery spusty.
   Oczywiście była świadoma, że coś może pójść nie tak. W takim razie czeka ją śmierć razem z innymi. Była świadkiem, jak wojownicy zagonili mieszkańców do budowy szafotu. Przełknęła ślinę. Mają czas do jutra rana na uwolnienie przyjaciół. A ona nie lubiła czekać, tylko brać sprawy we własne ręce. Phoenix dotarła już prawie do celu.
   Oczom dziewczyny ukazały się masywne drzwi. Dwa strażnicy, dość znudzeni, gawędzili ze sobą. Przewróciła oczami. Czarodziejka nie sądziła, że to będzie takie proste. W jej dłoni pojawiła się kula ognia, mająca odwrócić ich uwagę. Rzuciła ją delikatnie, tak by potoczyła się po ziemi, a kiedy oni schylili się by zbadać to dziwne zjawisko, powoli wysunęła saksę z pochwy i skoczyła do przodu, uderzając mocno w punkt za uchem rękojeścią pierwszego z nich. Mężczyzna zwalił się nieprzytomny na ziemię, a wróżka zajęła się drugim, który zaatakował ją szablą. Zablokowała cięcie i ruszyła do przodu, próbując wytrącić mu broń. W końcu odniosła sukces. Broń zaczęła spadać z klifu, a ona złapała wojownika, wymierzyła mu cios w szczękę. Zwalił się na ziemię, jak worek kartofli.
   Uśmiechnęła się i opadła na kolana przed zamkiem. Rozejrzała się jeszcze, po czym zaczęła przy nim majstrować; wysunęła w skupieniu koniuszek języka, zupełnie tak, jak Will, gdy się skupiał.
Udało się. Phoenix w radości zacisnęła pięści. Uchyliła ostrożnie drzwi i zerknęła do środka, nagle pełna niepokoju. Pierwszą osobą, którą zobaczyła, był nieznany jej cudzoziemiec. Spojrzał na nią zdumiony, ale musiał coś za nią zobaczyć, bo próbował ją ostrzec. Niestety, nie zdążył, choć w ostatniej chwili Phoenix wyczuła coś za sobą.
   Tualedzki wojownik chciał zaatakować ją z zaskoczenia. Wróżka zdążyła wyjąć swój miecz i odparować pchnięcie wymierzone w jej serce, które teraz tłukło się niespokojnie w piersi dziewczyny. W lewej ręce ściskała dłuższy ze swoich noży. W przeciwieństwie do mężczyzny, nie miała tarczy, choć w jej przypadku bardziej by przeszkadzała niż pomagała w obronie.
   Nie czekając na kolejny ruch przeciwnika, zaatakowała go z lewej, a następnie od góry. W międzyczasie nadbiegli kolejni bandyci oraz rosły Skandianin. Skandianie... ach, świetni wojownicy, tutejsi Wikingowie. Po chwili dziewczyna została otoczona. Może by i próbowała się wyrwać, lecz wymierzono w nią chyba z tuzin strzał. Z małą pomocą magii prawdopodobnie by przeżyła, ale jej przyjaciele nie. Przygotowała się już, że nigdy nie zobaczy swoich znajomych, rodziców, Hotix, siostry... Spomiędzy wojowników wyłonił się zapewne ich przywódca. W przeciwieństwie do reszty miał purpurowy woal na twarzy.
   - Odebrać jej broń i zamknąć wraz z innymi!
   Siłą wyrwano jej magiczny miecz, noże, a kołczan, strzały i łuk podzieliły ich los. Phoenix miała nadzieję, że jeszcze kiedyś je zobaczy. Jeden z bandytów próbował odebrać jej Kamień Ziemi. Gdy tylko dotknął bransoletkę, zrobił wielkie oczy i zaczął się dusić. Po chwili padł martwy na ziemię. Wróżka uśmiechnęła się ponuro; oczywiście to była jej sprawka. Klejnot nie powinien dostać się w niepowołane ręce, zwłaszcza bandytów, złodziei i morderców. Nikt więcej nie pokusił się o zabranie magicznego przedmiotu. Wepchnięto ją do jaskini. Drzwi zamknęły się za czarodziejką, pogrążając jej więzienie w ciemności.
***
   Hotix stanęły na rozżarzonym piasku pustyni. Po raz ostatni zamachały skrzydłami i zmieniły się w zwykłe nastolatki. Mirta rozejrzała się dookoła.
   - Patrzcie! - wykrzyknęła, spostrzegłszy obozowisko.
   - Zapewne tam jest Phoenix – powiedziała Crystal, spoglądając w kierunku pokazanym przez rudowłosą.
   Rosse już chciała pobiec, lecz w ostatniej chwili powstrzymała ją Ibby.
   - I co? - odezwała się spokojnie. - Wparujemy tam i wpędzimy się w kłopoty. Bardzo możliwe, że jej tam nie będzie. Nie możemy zachowywać się tak, jakbyśmy tutaj rządziły. Ten świat ma swoje prawa i powinnyśmy się do nich dostosować.
   - A ty znowu swoje – zirytowała się Crystal. - Nie możemy choć raz obyć się bez twojego gadania?
   Ibby zacisnęła usta w bezsilnej złości. Ta blondynka czasem ją tak bardzo wkurzała!!!
   - Ej – upomniała je Mirta – nie zapominajcie po co tutaj jesteśmy. Może po prostu nie rzucajmy się póki co w oczy i rozejrzyjmy za dziewczyną, hm?
   Trochę niechętnie się zgodziły. Czarodziejki wspólnie zadecydowały, że udadzą się do obozowiska, by zapytać o Phoenix. Zaczęły dziarsko maszerować w kierunku swojego celu. Rosse zapewniła im ochronę przed piekącym słońcem w postaci dużych liści, które odrzuciły, gdy tylko znalazły się bliżej. Powitały je naostrzone groty oszczepów oraz strzał. Zatrzymały się w bezpiecznej odległości, a Mirta postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
   - Przepraszam – odezwała się spokojnie – nie widzieliście może dość wysokiej dziewczyny, o zielonych oczach i długich, kręconych włosach? Uczennicy Zwiadowcy?
   Mężczyźni zaczęli między sobą szeptać. Wystąpił z nich mężczyzna, zapewne dowódca i zmierzył je wzrokiem.
   - Po co wam ta informacja? - burknął.
   - Szukamy przyjaciółki – rzekła Crystal, o dziwo spokojnie.
   Ashejk Omar spoglądał na dziewczęta. W końcu rozkazał zaprowadzić je do swojego namiotu, gdzie odbył z nimi długą, poważną rozmowę...
***
   - Magiczny feniks! - zaklęcie walnęło w drzwi, dużo słabiej niż oczekiwała Phoenix, o wiele za słabo, niż pozwalała na to jej moc. - Magiczny feniks! MA-GI-CZNY FE-NIKS!
   - To nic nie da – odezwał się Gilan.
   Phoenix spojrzała na młodzieńca spode łba. Nie lubiła, gdy ktoś niemagiczny wtrącał jej się w tego typu sprawy.
   - A przepraszam bardzo – spytała sarkastycznie – masz jakiś lepszy pomysł?
   - Nie, ale w ten sposób tylko się osłabisz – odpowiedział racjonalnie – Zresztą widzę, że z twoją mocą jest coś nie tak.
   - O, proszę. Specjalista od magii się znalazł – zadrwiła, ale odpuściła i usiadła pod ścianą; zostawiła tylko unoszącą się kulę ognia, by oświetlała więzienie.
   Wszyscy znaleźli się w nieciekawej sytuacji. Ona, jej mistrz Halt, Zwiadowca Gilan, rycerz Horace, księżniczka Cassandra, która używała pseudonimu Evanlyn, dwaj Skandianie: oberjarl, czyli ich władca, Erak oraz jego kumpel Svengal, a także władca nadmorskiej arydzkiej prowincji, Selethen, któremu pokrótce objaśniono kim jest nastolatka. Oni wszyscy byli uwięzieni. Czarodziejka ukryła głowę między kolanami i jęknęła.
   - Jestem do bani. Co ze mnie za wróżka? A co za Zwiadowca... Jeśli przeżyjemy, tylko przyniosę wstyd Korpusowi...
   Evanlyn podeszła do dziewczyny i usiadła koło niej. Ona chyba jedna prezentowała się najlepiej ze wszystkich więźniów. Oczywiście miała kilka sińców, ale nie była tak poharatana jak np. Halt. Ten to musiał napsuć krwi wrogowi. Zresztą Gilan nie lepiej wyglądał. Tualegowie musieli się na nich uwziąć po brawurowej obronie z pomocą łuków. Oj tak. Opowiedzieli jej wszystko to, co się wydarzyło. O zasadzce, o walce, o okrucieństwie Jeźdźców Bez Twarzy. We wróżce aż wrzała krew z gniewu. Miała ochotę pokazać im prawdziwą moc, jednak ta chyba postanowiła sobie zrobić wakacje. No pięknie.
   - Ej, nie zadręczaj się – blondynka objęła ją ramieniem – Jestem pewna, że damy sobie jakoś radę...    - W tej chwili zgasł ogień – Och, ale światełka nie musiałaś nam gasić.
   - Kiedy nie chciałam – Phoenix ucieszyła się, że zapadła ciemność, ponieważ teraz już nikt nie mógł widzieć jej łzy, która spłynęła po policzku dziewczyny – Miało się dalej palić... Tylko... Tylko że ogień mnie nie słucha...
   Evanlyn przygryzła wargi w zmartwieniu.
   - Zobaczysz, będzie dobrze – zdołała wykrztusić.
***
   Hotix stały obok Beduińskich wojowników, czekając na sygnał. Przez resztę wczorajszego dnia omawiały strategię z tutejszym wodzem oraz dowiedziały się o brawurowym planie. Szanse na powodzenie zwiększyły się diametralnie, po dołączeniu czterech wróżek do atakujących. No cóż, a resztę nocy spały niespokojnie. Will wraz z jednym z młodzieńców jeszcze przed ich przybyciem udał się do miasta, tak jak część wojowników. Kolejna udała się tam dzisiejszego ranka.
   Dziewczęta leżały w punkcie obserwacyjnym. Niewygodne w tych warunkach suknie zamieniły na tuniki oraz krótkie spodenki, a zamiast balerin miały sandały na płaskiej podeszwie, a na głowach tradycyjne khefies, które osłaniały je przed udarem słonecznym.
   Na miejskim rynku od rana trwały prace. Wznoszono stragany, jak zwykle w dniu targowym. Oprócz nich w centralnej części placu wznoszono szafot, kończono ostatnie szczegóły. Nie musiał być piękny. Grunt żeby spełniał swoje zadanie.
   Rosse miasto rozmywało się w oczach. Czuła, że coś się dzieje z jej magią. Rano trenowała zaklęcia ofensywne, lecz za każdym użytym stawały się coraz słabsze. Póki co nie wspominała jednak o tym reszcie. Miały już dość dużo problemów.
***
   Phoenix wybudziła się z niespokojnego snu, zaalarmowana otwieranym zamkiem. Weszli dwaj mężczyźni w otoczeniu bandytów. Wydali się dziwnie znajomi. Gdy tylko młoda dziewczyna uświadomiła sobie, kim są, złapali ją trzej Tualegowie, a czwarty związał dziewczynie z przodu ręce. Próbowała podziałać na nich magią, lecz bez żadnego skutku. Pisnęła krótko, zaś mężczyźni się zaśmiali. Jeden z nich podszedł, chwycił dwoma palcami jej brodę i na siłę uniósł głowę, sprzeciwiającej się temu Phoenix, tak że musiała spojrzeć mu w oczy. Zdążyła jeszcze zanotować fakt, iż pozostali też zostali związani, a Halt dostał po rękach za to, że próbował napiąć mięśnie, by móc potem poluzować sznur. Potem widziała już tylko szare oczy mężczyzny.
   - Teraz nie jesteś już taka harda, co czarodziejeczko? - powiedział, a serce dziewczyny zlodowaciało z przerażenia. - Nie mogę się już doczekać, kiedy zdobędę twoje skrzydła – szepnął, a ją przebiegł dreszcz.
   Puścił dziewczynę i, gdyby nie trzymający ją krzepko wojowie, zapewne osunęłaby się na kolana. Zawaliła na całej linii. Wyrzucała to sobie w myślach. Nazywała siebie kretynką, idiotką, a nawet gorzej. Rzadko przeklinała, za to teraz był ten czas, że odstąpiła od reguły, ochrzaniając samą siebie.
   - Wyprowadzić ich! - krzyknął drugi ze znajomych mężczyzn.
***
   - Coś się dzieje – ożywiła się Crystal. - Chyba ich wyprowadzają.
   - A gdzie Will na wieży – zaniepokoił się Omar.
   - Spokojnie... Na pewno jest już blisko... - próbowała uspokoić go Ibby.
   Mirta w tym czasie analizowała sytuację, w końcu podjęła decyzję i wstała.
   - Co ty robisz? - szepnęła Rosse, choć z takiej odległości i przy takim rozgardiaszu jaki panował w mieście, nikt i tak by jej nie usłyszał.
   - Idę do miasta. Coś mi tutaj nie pasuje – rudowłosa zmarszczyła nosek.
   - Idziemy z tobą – wypowiedziała się za wszystkich Ibby.
   - Tylko uważajcie na siebie... - dodał Omar, choć może niepotrzebnie; w końcu czarodziejki potrafią o siebie zadbać.
***
   Zagrzmiały bębny. Kolumna jeńców szła wzdłuż grani, a następnie wkroczyła na teren miasteczka. Phoenix myślała przez chwilę o tym, żeby skoczyć, ale skutecznie jej to uniemożliwiono. Zewsząd otoczyli ich mieszkańcy oraz tualedzcy mężczyźni. Z początku łagodne szykany stawały się coraz bardziej obelżywe. Nie mieli wyjścia. Musieli je cierpliwie znosić. Na szczęście ich męki wkrótce się skończą.
   Brunetka szła jako pierwsza, wysoko uniosła głowę i nie dawała po sobie poznać, co odczuwała. A była przede wszystkim zła na siebie, że dopuściła do tego. Jednak udawała, że jest raczej na to wszystko obojętna. Nie wiedziała, jak radzą sobie inni, co odczuwają. Skutecznie uniemożliwiano im komunikację, a przynajmniej jej, ponieważ usłyszała, jak na początku drogi Gilan oraz Halt zdążyli wymienić między sobą kilka uwag. Patrzyła przed siebie, tak naprawdę nic nie widząc. Chciała im wszystkim zrobić na złość, zamiast opuszczonej w smutku głowy, widzieli dumną, wyprostowaną dziewczynę. Zachowywała się tak, jak ją uczono na Tenebrisie.
   Drewniane stopnie trzeszczały w proteście i drżały pod stopami skazańców. Ustawili ich w szeregu, lecz ją Halta i Gilana zatrzymano przy początku, obok siebie, a Haltowi oznajmiono, iż umrze jako pierwszy. Ludzie powitali to z radością, zwłaszcza Tualedzy. Dziewczyna przeczesywała wzrokiem tłumy zgromadzone na rynku. Wiedziała coś, o czym inni nawet nie śnili w niewoli. Nagle, dostrzegła je, a serce zaczęło jej bić mocniej. Chciała krzyknąć: 'To pułapka! Uciekajcie!' lecz i tak by jej nie usłyszały. Była pewna, że dziewczęta ją widzą. W końcu Tualegowie zadbali o to, by każdy miał dobry widok.
   Bęben znów rozpoczął swą pieść, a czterej wojownicy nieśli na tarczy przez tłum postawnego mężczyznę, który miał czarną kefię oraz purpurowy woal na twarzy. Jego mięśnie lśniły od olejku. No oczywiście, kat. Za pasem miał długi, dwuręczny miecz o czarnej jak noc klindze. Podest aż się ugiął, gdy w końcu zwinnie na niego przeskoczył. Tłum zaryczał w dzikiej radości. Phoenix spokojnie oceniła sytuację. Zobaczyła wodza Tualegów, który siedział koło jednego z budynków, na podwyższeniu, by wszystko mógł dobrze widzieć. Oczywiście koło niego stał ten podły Skandianin Toshak, przez którego znaleźli się w Arydii, wraz z tymi dwoma mężczyznami. Byli stosunkowo blisko miejsca kaźni. Może pięć metrów od niego, nie więcej.
   Kat przechadzał się po scenie, prężąc swoje muskuły ku uciesze publiczności. Unosił miecz i groził nim niewidzialnemu wrogowi. Wśród tłumu Hotix spoglądały na siebie z niepokojem. Mirta chciała wkroczyć do akcji, lecz Ibby zatrzymała ją. Pokręciła przecząco głową i pokazała dziewczynie kierunek. Rudowłosa spojrzała tam i na jednej z baszt ujrzała wspinającego się Willa.
   - Hassaun! Hassaun! Hassaun! - skandowano imię kata.
   Nagle, skierował się na środek podestu i uniósł wysoko miecz. Z całej siły wbił go w podest i odskoczył, by wszyscy mogli ujrzeć drżącą broń. Z łatwością wyrwał ją i zaczął paradować wzdłuż krawędzi, na każdym krokiem padając na kolano i zadając wyimaginowane cięcia. Jeden z mężczyzn, którzy przynieśli go na tarczy, rzucił mu melona. Miecz tylko mignął i owoc spadł na ziemię w trzech częściach. Tak samo stało się z drugim. Hassaun otarł miecz z soku, po czym wybił się, obrócił w locie, a miecz zaczął opadać wprost na głowę Horace'a. Zapadła cisza, publiczność była przekonana, że zobaczy do przepołowionego aż do pasa. Miecz jednak zatrzymał się jakieś dziesięć centymetrów od głowy chłopaka. Kat był przygotowany, że jeniec padnie na kolana, błagając o litość lub przynajmniej zasłoni się rękoma. A ten jednak ani drgnął, tylko uśmiechnął się do niego i powiedział:
   - Mogę teraz ja? - wyciągnął ręce, jakby naprawdę oczekiwał, że ten odda mu miecz – Chyba też tak umiem.
   - Nieźle Horace – zarechotał Erak. - Ciekaw jestem, jak ten gościu poradziłby sobie z toporem.
   - Ja tam się zastanawiam, jak by sobie poradził z toporem w głowie – zawtórował mu Svengal.
   Hassaun dyszał wściekle. Wtedy zauważył Phoenix, stojącą obok dwóch Zwiadowców. Pomyślał, że ona na pewno rozklei się, gdy kilka razy błyśnie koło niej klinga. Och, już chyba bardziej nie mógł się pomylić. Ruszył w jej stronę, obracając w dłoni rękojeść miecza. Zaczął morderczy taniec wokół pogrążonej w myślach czarodziejki. Klinga błyskała wokół dziewczyny, jednak ta nawet nie zareagowała. Gdy przestał, stanął przed nią, a ona wróciła do rzeczywistości.
   - Och... - powiedziała – ładny nożyk. Ale może pokazać ci prawdziwą sztuczkę? Tylko poproszę go na chwilę – mrugnęła wesoło. - Nie? - wydęła wargi – w takim razie mam inną sztuczkę.
   Uśmiechnęła się wzgardliwie, a jej oczy stały się na chwilkę wilcze. Mężczyzna odskoczył, lecz zaraz się opanował. Hassaun skrzywił się gniewnie i skoczył ku księżniczce Evanlyn. Chciał ją upokorzyć, ją, córkę aralueńskiego króla! Evanlyn zastanawiała się, jak inni mogli zachować taki spokój. Ale gdy tylko rozpoczęła się ta sama śpiewka, zrozumiała, że oni też się bali, jednak zwyciężyli swój strach i nie dali się upodlić przez tych bandytów. Ani drgnęła, choć za jeden błąd postawnego mężczyzny mogła zapłacić życiem. W końcu Hassaun się zmęczył, pojął też swoją porażkę
   - Uwolnić ją! - rozległ się pojedynczy głos, do którego dołączyły kolejne.
   Yusal spojrzał na tłum jastrzębim wzrokiem i, ku swojej złości, dostrzegł, że do mieszkańców przyłączyli się jego wojownicy. Wściekł się i wskoczył na szafot.
   - Milczeć! Milczeć psy! - wrzasnął.
   Halt zdał sobie sprawę, tak jak ukryte wśród tłumu Hotix, że Evanlyn grozi teraz największe niebezpieczeństwo. Odetchnął i odezwał się:
   - Ej Yusal! Mniejmy już to może z głowy, co?
   - No właśnie – podchwyciła wróżka feniksa i teatralnie ziewnęła – bo trochę mi się zaczyna już nudzić.
   - O, widzisz? - wskazał na nią jej mentor. - Zaraz zanudzisz dziewczynę na śmierć. Jak długo zamierzacie ciągnąć te jarmarczne popisy?
   Yusal wpadł we wściekłość. Chwycił Halta i pociągnął w kierunku katowskiego pieńka. Mężczyźnie mignęła w tłumie dziwna dziewczyna, rudowłosa, co było bardzo nietypowe, jak na te strony. Gdy klękał zobaczył kogoś jeszcze: żołnierza wakira Selethena, którego po ataku na obóz tualedzki dowódca zostawił na pustyni, by umarli. Tak, to na pewno był on! Kiwnął mu jeszcze głową.
   - Zabij! Zabij go natychmiast! - wrzeszczał Yusal.
   Hassaun zbliżył się do Halta i zaczął unosić miecz. W tej chwili powinien rozlec się sygnał. Phoenix zacisnęła wargi, próbując zebrać resztki swojej magii. Bez skutku. Zostało jej zbyt mało. Kat prostował się coraz bardziej. Wyczulonym uchem czarodziejka usłyszała dziwnie znajomy syk. Hassaun chylił się coraz bardziej w tył, ostrze wznosiło się pionowo przez chwilę, ale zaraz rozpoczęło dalej swą wędrówkę. Tualeg zdążył pomyśleć tylko: 'Co do...' i zwalił się martwy na podest. Z jego pleców wystawała strzała o ciemnoszarych lotkach. Will! W tej chwili ktoś zaczął atakować Tualegów. Beduińi oraz arydzcy żołnierze! Gilan podbiegł do mistrza i niezdarnie pomagał mu wstać. Phoenix napotkała spojrzenie Yusala, zanim schronił się pod jednym z budynków.
   - Ej! Yusal! Obiecałam ci pokazać sztuczkę – roześmiała się głośno i zebrała resztkę mocy; sznur krępujący jej nadgarstki pękł, a wokół rozeszła się fala mocy. - Podoba się? Mam tego więcej.
Wyciągnęła w górę lewą rękę. Wszystkich na rynku oślepiło światło, a w jej dłoni pojawił się majdan łuku. Gdy tylko zacisnęła na nim palce, szybko wyjęła strzałę z kołczanu, który zmaterializował się na jej plecach, i zaczęła strzelać we wroga. W tym czasie Will z wieży rozciął Horacemu więzy, a teraz rycerz wymachiwał zażarcie mieczem zabitego kata. Evanlyn zaś majstrowała coś przy swoim pasku i naszyjniku.
   Phoenix nie nadążała. Nagle...
   - Magia Hotix! Believix! - rozległ się donośny krzyk czterech dziewcząt.


Mirta! Czarodziejka Smoczego Płomienia!
Ibby! Czarodziejka Zielonego Płomienia!
Crystal! Czarodziejka Wody!

   Jedynie Rosse i Phoenix się nie przemieniły. Ich magia była zbyt słaba. Na rynku jednak zapanowało straszne zamieszanie, gdy w niebo wzbiły się trzy skrzydlate istoty, wtedy do akcji wkroczył Omar wraz z resztą wojów. Zaczęli zacięcie walczyć.
   - Co się dzieje z waszą mocą? - wykrzyknęła zdumiona Mirta.
   - Nie mam pojęcia! - odkrzyknęła jej Rosse. - Uważajcie!
   Hotix nie chciały ranić ludzi, więc tylko zatrzymywały ich w różnych pułapkach. Wtem tamci dwaj mężczyźni wyszli z cienia i odrzucili woale wraz z kefiami.
   - Witajcie Hotix – wyszczerzył się Lyros.
   - Tęskniłyście? - dodał Cyros.
   - Za wami? No pewnie – odpowiedziała sarkastycznie Crystal. - Atak wody!
   - Naprawdę myślisz, że to coś da? - niebieskowłosy zaśmiał się i zniknął na chwilkę.
   Pojawił się za Evanlyn i złapał ją za ramię. Blondynka próbowała się wyrwać, głośno protestowała.
   - Tylko spróbujcie się zbliżyć, a ona zginie.
   Trzy czarodziejki z Hotix opadły na ziemię. Wtem Rosse wzburzyła się.
   - Śmiecie NAM stawiać warunki?! - zazwyczaj łagodna Rosse już taka nie była. - Wy, którzy nic tylko niszczycie czyjąś ciężką pracę i chcecie zniszczyć nasz świat?! Niedoczekanie!!!
   - Magia Hotix! Believix!
Rosse! Czarodziejka Wodno-Przyrodnicza!

   - Potęga Przyrody! - wrzasnęła, posyłając zaklęcie, które przewróciło czarnoksiężnika, Evanlyn szybko stamtąd się zabrała; stanęła blisko wróżek.
   Rosse opadła na ziemię. Wyglądała inaczej niż zwykle. Jej typowy strój Believix'u zmienił się całkowicie. Jej brązowe włosy były całkowicie proste, związane w niski kucyk frotką z kwiatami. Jej grzywka została zaczesana na lewą stronę, oczywiście znalazła się w nich kwiatowa ozdoba. Ten sam motyw powtarzał się na naszyjniku, który przytrzymywał zielonkawy woal od jej niebieskiego topu z zielonymi paskami. Miała jasną, niebieską spódnicę z również zielonym paskiem. Na dłoniach niebiesko-zielone rękawiczki bez palców, a na nogach morskie podkolanówki oraz niebiesko-zielone buty na koturnach. Jej skrzydła stały się większe, w podobnej kolorystyce do stroju, z kwiatowymi motywami.
   Zmrużyła oczy patrząc na wroga. Wtedy do akcji wkroczył Lyros.
   - Wiesz co masz robić! - krzyknął i pojawił się obok Cyrosa.
   Oczywiście! Konwergencja czarnej magii. Ich atakiem stała się bezbronna teraz Phoenix. W tej sytuacji nie pomógłby jej nawet magiczny miecz Esturil. Przed nią utworzył się wir. Rosse szybko skoczyła i chwyciła dziewczynę za rękę, lecz potęga magii stawała się coraz większa.
   - Puść mnie! - krzyczała Phoenix – Ratuj siebie!
   - Nie! Nie zostawię ciebie!
   Reszta Hotix chciała im ruszyć na pomoc, jednak jakaś magiczna bariera nie pozwalała im przejść.
   - Proszę... - szepnęła Phoenix – już dość zawaliłam spraw – po jej policzku spłynęła łza – puść mnie i zakończmy to.
   - Nigdy. My Hotix, trzymamy się razem, choćby nie wiem co.
   - W takim razie wybacz... - powiedziała Phoenix i puściła dłoń Rosse.
   - Nie!!! - krzyknęły dziewczęta jednocześnie.
   - Nie! Nie! Nie! - wrzeszczała Rosse i puściła się za wróżką w wir. - Nie pozwolę na to.
   Brunetka jednak spadała zbyt szybko. Gdy czarodziejka złapała spadającą dziewczynę, otoczyła je ciemność.
   - Żegnajcie Hotix! - zobaczyły jeszcze twarz Lyrosa, który zamknął portal.
   Mirta rzuciła się na mężczyznę, a gdy ten się uchylił, posłała ku niemu zaklęcie.
   - Ogień Smoczego Płomienia! - ze zdumieniem spostrzegła, jakie było słabe.
   - Och, nie kłopocz się – zaśmiał się Lyros, z łatwością odtrącając zaklęcie. - I tak nie ma sposobu, by je ocalić. Zostały uwięzione w nicości. Już na zawsze.
***


Hej, hej, hej wszystkim! Wychodzi na to, że nauczyłam się wreszcie pisać w miarę znośne opowiadania xD Enjoy! W wordzie zajęło mi prawie 11 stron (brakowały jakieś trzy wersy xD)
Jak myślicie? Co się teraz stanie z dziewczętami?...


Brak komentarzy:

Dziękujemy za wszystkie komentarze!