Get your dropdown menu: profilki

niedziela, 3 stycznia 2016

Sezon II Opowiadanie 13

'Trapped in the nothingness'



   - Ogień Smoczego Płomienia!
   - Och, nie kłopocz się – zaśmiał się Lyros, z łatwością odtrącając zaklęcie. - I tak nie ma sposobu, by je ocalić. Zostały uwięzione w nicości. Już na zawsze.
   Mirta zacisnęła pięści w bezsilnej złości. Jej magia zanikała, tak jak ta u Phoenix oraz Rosse, więc sama nie była w stanie za wiele zdziałać.
   - Zamkniesz ty się wreszcie? - nie wytrzymała Crystal – Fala Wody!
   Zaklęcie walnęło w Cyrosa, który poleciał kilka metrów do tyłu, prosto w ścianę budynku. Wygrzebał się z gruzów i zaczął atakować blondynkę, która rozpoczęła podniebny taniec, by umknąć przez zaklęciami rozwścieczonego czarownika.
   Ibby podleciała do stojącej na ziemi przywódczyni. Położyła jej dłoń na ramieniu, sygnalizując w ten sposób, że jest z nią. Mirta skinęła jej głową; bezgłośnie wymówiła słowo: 'Teraz'. Zerwały się z miejsca i złączyły dłonie.
   - Konwergencja Believix! Moc Płomienia!


   Połączone zaklęcie skierowało się w stronę Lyrosa, który wyczarował przed sobą tarczę.
   - I to tyle? - zakpił z nastolatek.
   Ibby zacisnęła usta. Miała serdecznie dosyć tych wszystkich czarnoksiężników. Dookoła trwały ostatnie potyczki. Evanlyn powaliła Yusala celnym strzałem z procy. I to by było na tyle. Złamało harde duchy Tualegów, którzy obawiali się, że przybyły kolejne wróżki. Brunetka spojrzała w górę. To, co się tam działo można by uznać za całkiem niezłe widowisko, gdyby nie fakt, iż grają o wysoką stawkę.
***


Far away, far away
Ricochet, you take your aim
Far away, far away
You shoot me down
But I won't fall
I am titanium
You shoot me down
But I won't fall
I am titanium


   Phoenix zamknęła oczy. Czy miała je otwarte, czy zamknięte – w sumie żadna różnica. Było tak ciemno, że nie widziała nawet czubka własnego nosa. Wokół niej unosiły się brązowe loki dziewczyny, zupełnie tak, jakby znajdowała się pod wodą. Była świadoma obecności Rosse, która uparcie starała się ją uratować i w rezultacie sama też znalazła się w nicości. Jej włosy nie falowały tak, jak Phoenix, ponieważ były splecione w luźnego kłosa.
   Przez głowę wróżki wodno-przyrodniczej przelatywały tysiące myśli. Choć chyba najważniejszym ich problemem był fakt, że zostały bez najmniejszej nawet odrobinki magii. Po potężnym Believix'ie dziewczyny nie został nawet ślad. Gdy tylko znalazła się w tym miejscu, jej magiczny outfit zniknął, jakby w ogóle nie istniał i nie mogła go przywołać z powrotem.
   Nawet ze swoim wyostrzonym słuchem strażniczka Feniksa nie słyszała kompletnie nic, nie licząc odechu Rosse. W końcu ta odchrząknęła i odezwała się:
   - Daj już spokój. Wiesz przecież, że chciałam ciebie uratować.
   - I co ci to dało? Teraz obie jesteśmy tutaj uwięzione...
   Zamilkła. Aż boleśnie odczuwała ten mały kawałek metalu zawieszony na łańcuszku na jej szyi. Brązowy listek dębu. Czuła, że zawiodła i że jest niegodna tego znaku.


   Dopiero po chwili Rosse uświadomiła sobie, że Phoenix zanuciła tę piosenkę, pełna smutku i tęsknoty. Wtedy ta od feniksa ujrzała małe światełko. Rosse zdaje się nie widziała go. Magiczna istota wyciągnęła rękę i złapała w dłoń przedmiot. Z szacunkiem wodziła palcami po metalowej rzeczy. Ze zdumieniem wyczuła, że z kształtu przypomina jej skrzydełka w Enchantix'ie. Och, jakże brakowało jej potęgi Enchantix'u, magicznego pyłu i wszystkich tych mocy. Akurat tę przemianę uwielbiała ponad wszystko... Nic już na to nie poradzi. Delikatnie przypięła skrzydła do paska od spodenek.
***
   - Czy oni nigdy się nie zmęczą? - sapnęła zmęczona Mirta.
   Walczyły z czarownikami już od dłuższego czasu i zaczynały odczuwać tego skutki. Zwłaszcza rudowłosa, której magia prawie zaniknęła i nie wytrzymała siły zaklęć przeciwników. Ibby oraz Crystal wylądowały za dziewczyną.
   - Nie mam pojęcia – odparła Ibby szczerze.
   - Nie martwcie się. Zdobędziemy jeszcze ostatnie kule żywiołów i będziemy w stanie ich pokonać – oznajmiła głośno Crystal, zanim zdążyła się ugryźć w język.
   Na nieszczęście usłyszał to Lyros. Zaśmiał się złowrogo i spojrzał na dziewczyny.
   - Kule żywiołów, a więc tego szukacie – wykrzyknął i zrymował – A więc już ich nie macie i z kretesem przegracie. Tfu! Co mi się stało, że rymuję.
   Nie czekał na odpowiedź tylko zniknął razem z kompanem. W tym momencie Mirta opadła na pylistą ziemię, a jej magiczny outfit zniknął.
   - Crystal!!! - zaczęła trząść blondynką Ibby. - COŚ TY NAROBIŁA?!
   - Ja, ja nie chciałam... - usta dziewczyny zrobiły się biała, a ona sama zbladła strasznie.
   Stały wpatrzone w ziemię. Dookoła nich zgromadzili się byli jeńcy. Evanlyn w szoku zakryła sobie usta dłońmi. Nadal nie mogła uwierzyć, że Phoenix i Rosse zniknęły. To było zbyt nierealne. Phoenix przecież po powrocie miała odebrać srebrny listek dębu razem z Willem. Wiedziała o tym, ponieważ zaplanowali dla nich coś niesamowitego, a teraz... Teraz to nie miało sensu.
   Mirta podniosła wzrok, czując czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Spojrzała prosto w ciemne oczy Halta.
   - Wiem, że to dla was ciężkie – odezwał się zaskakująco łagodnym tonem. - ale obiecajcie mi jedno: odnajdziecie ją i sprawicie że tamci gorzko pożałują swoich czynów. Jeśli... Jeśli wam się uda przekażcie jej, że w pełni zasługuje na zostanie pełnoprawnym Zwiadowcą.
   Rudowłosa skinęła głową, niepewna swojego głosu. Wyręczyła ją Ibby.
   - Obiecujemy.
   Wszystkie trzy chwyciły się za ręce, a ona wraz z Crystal wykrzyknęły:
   – Zoomix!
***
   - Spokojnie! - nie wytrzymała w końcu Rosse tej całej złości Phoenix – będzie dobrze, zobaczysz.
   Wróżka sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej telefon. Klikała w niego chwilkę, po czym obie czarodziejki zalało światło latarki. Unosiły się w pustej przestrzeni. Jedynie od czasu do czasu mijały je jakieś skałki, kamyki...
   - Jak mam być spokojna, skoro utknęłyśmy tutaj na zawsze! - wściekła się Phoenix – Przypominam ci, że jesteśmy uwięzione w nicości, bez naszej magii... Cześć Penn! Bez żadnego wpływu na to co się stanie, – wyliczała – nie będziemy mogły pomóc w pokonaniu Lyrosa i Cyrosa... ej, chwila... Penn?! Co ty tu robisz? - wykrzyknęła zdumiona.
   W kręgu światła rzucanym przez komórkę Rosse pojawił się chłopak. Jego rude, kręcone włosy aż kuły w oczy przy świetle z latarki Rosse.
   - Cześć Phoenix...
   - Ej, wy się znacie? - zdumiała się Rosse.
   - Można tak powiedzieć...
   - Ja bym tego aż taką znajomością nie nazwała – wzruszyła ramionami Laura. - Trafił kiedyś na Tenebris i pomylił się ze swoją Sashi – zachichotała.
   - Ej! To nie jest śmieszne.
   - Właśnie że jest. 'Ej, Sashi, wylukaj misję' – przedrzeźniała go - Ja wiem, że może jestem do niej podobna, albo jest taka ładna, że ją widzisz wszędzie... Chwila, pokażę ci jej fotkę.
   Wyglądało na to, że Phoenix jakby zapomniała o ich obecnej sytuacji. Rosse odetchnęła z ulgą. Naprawdę miała już dosyć całego tego zrzędzenia dziewczyny. Bardzo się ucieszyła, że w końcu udało się jakoś zmienić temat. Czarodziejka Feniksa wyjęła swój telefon i szybko przeszukała galerię zdjęć. Po chwili wyświetliła zdjęcie z jej rodzinnej planety. Od razu w oczy rzucał się rudowłosy chłopak o niebieskich oczach – Penn. Potem oczywiście Phoenix w swojej Tenebryjskiej sukni oraz druga dziewczyna w fioletowych okularach. Miała ciemnobrązowe oczy, prawie czarne, była brunetką, a jej włosy zostały spięte w dwa kucyki, przez co wydawała się nieco młodsza, ich końce miały żółte oraz fioletowe pasemka. Minę miała nie najszczęśliwszą. Rosse uśmiechnęła się, gdy Phoenix podała jej telefon, żeby mogła lepiej obejrzeć zdjęcie.
   - Faktycznie. Kubek w kubek ty – pokiwała głową z miną znawcy; w końcu nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
   - Nie wiem, co was tak śmieszy – oburzył się Penn.
   Rosse przerzuciła zdjęcia. Ukazała się fotka Phoenix z chłopakiem o ciemnoblond włosach i uroczych niebieskich tęczówkach. Zanim zdążyła się mu przyjrzeć, przyjaciółka wyrwała jej swój telefon, ze słowami: 'To prywatne'. Rosse postanowiła nie drążyć tematu. A przynajmniej nie teraz. Miała doskonałego asa w rękawie na wypadek kłótni.
   - Ach! Przecież nie przedstawiłam was sobie – trajkotała Phoenix – Penn, to jest Rosse, czarodziejka wodno-przyrodnicza. Rosse, to Penn, bohater na pół etatu.
   - Och – wróżka uniosła brwi – a co robi bohater w takim miejscu?
   - Czuje się pokonany przez swojego wroga.
   - Witaj w klubie... witaj w klubie... - westchnęła Phoenix.
   W tym momencie telefon Rosse wydał z siebie dźwięk i wyłączył się – rozładowana bateria. Pozostali w ciemności.
***
   - Dobra, to co teraz? – Crystal przyczaiła się w krzakach dżungli amazońskiej.
   - Teraz to musimy prześcignąć czarowników – wyjaśniła jej z pobłażaniem Ibby.
   Koleżanka spiorunowała ją wzrokiem i już, już otwierała usta, żeby pocisnąć brunetką ripostą, jakiej w życiu by się nie spodziewała, lecz Mirta uciszyła je ruchem dłoni. Już od dłuższego czasu obserwowały otoczenie. Jeżeli Lyros i Cyros będą chcieli zdobyć kulę ziemi, gdzie indziej się udadzą niż tam, gdzie jest najwięcej roślin? Byli już tu kiedyś, wiedzą czego mogą się spodziewać. A teraz jedyną przewagą czarodziejek było zaskoczenie. Bez Rosse i Phoenix oraz magii Mirty niezbyt duże były ich szanse na wygraną. Nagle coś stuknęło Crystal w ramię.
   - Ej... - syknęła.
   - Co się stało czarodziejeczko? - blisko niej rozległ się dziwnie znajomy głos.
   Wszystkie trzy podskoczyły, obróciły się i zobaczyły czarnoksiężników.
   - Magia Hotix! Believix! - wykrzyknęły jednocześnie Ibby oraz Crystal.

Ibby! Czarodziejka Zielonego Płomienia!

Crystal! Czarodziejka Wody!


   Wiedziały, że nie mają szansy. Nie teraz, nie wtedy, gdy nie potrafiły się dogadać ze sobą. Już po chwili tkwiły w misternych sieciach zaklęć, utkanych przez wrogów. Tylko Mirta pozostała wolna, lecz Lyros i Cyros nie przejmowali się nią. W obecnej sytuacji stanowiła naprawdę niewielkie zagrożenie. Mieli ważniejsze zadanie do wykonania. Lyros zbliżył się do Ibby, w dłoni unosząc zaklęcie, które miało za cel wykończenie czarodziejki.
   - Zostawcie je! - usłyszeli nieznajomy głos.
   Lyros odwrócił się powoli, a na jego ustach pojawił się upiorny uśmiech.
***
   Rosse gawędziła z Pennem. Bardzo interesowały ją inne światy, była nimi wręcz zafascynowana. Dotąd była tylko na kilku planetach, które w ostateczności można by podciągnąć pod wymiar Magix.    Phoenix tylko od czasu do czasu wtrącała jakieś słowo; większość czasu jednak tylko milczała i przysłuchiwała się, nie miała o czym opowiadać. Rozglądała się tylko dookoła, ale nic się nie zmieniało.
   - Patrzcie – wykrzyknęła nagle, wskazując na coś palcem.
   Zaszła jakaś dziwna zmiana. Nieopodal nich wznosiło się jakieś światło, które powoli, nieuchronnie zmierzało w stronę naszej trójki. Rosse jako pierwsza uświadomiła sobie co to jest.
   - To kula ognia – wykrzyknęła zdumiona. - Zupełnie jak poprzednie kule, które dawały nam Wyższe Czarodziejki.
   - Masz rację – przytaknęła jej Phoenix – ale skąd ona się tutaj wzięła?
   Nie czekając na odpowiedź, jakoś udało jej się zbliżyć do światła.
   - Phoenix! Nie! To może być pułapka – zdążył tylko powiedzieć Penn.
   Ale brunetka już go nie słuchała. Unosiła się wśród nicości, w dłoniach trzymając pełną mocy kulę ognia. Nagle otoczyło ją światło.

(Od 1:16)


   W rękach już nie trzymała przed sobą ognia, lecz ten metalowy przedmiot, który znalazła. Jej włosy rozwiewał niewyczuwalny powiew wiatru. Skrzydełka zmieniły się w błyszczący pył, a ona obróciła się, gdy ten ją otaczał. Znalazł się na wysokości jej grzywki, która stała się dłuższa i fioletowa, po czym zamienił się w ozdóbkę w kształcie płomyka. Poczuła, jak jej włosy robią się dłuższe i splatają w warkocz zakończony frotką z płomieniem. Obróciła się lekko na palcach prawej nogi. Płomień otoczył jej stopę. Zaczął odsłaniać od dołu buty za kostkę na koturnach oraz różowe podkolanówki. Klasnęła delikatnie w dłonie, a pojawiły się na nich rękawiczka oraz ochraniacz. Zrobiła salto w przestrzeni i rozłożyła ręce. Z ognia wyłoniły się najpierw spodenki z feniksem, a następnie tunika. Płomień zaczął się zacieśniać wokół jej talii i uformował skórzany pasek. Tak samo stało się przy pojawieniu kołczanu ze strzałami. Na koniec pojawił się naszyjnik z listkiem dębu, który potem lekko uniósł się i z duplikował ze dwa razy, tworząc wspaniałe skrzydła, które pojawiły się na plecach dziewczyny. Obróciła się a potem Phoenix wyjęła łuk oraz strzałę z kołczanu i stanęła w gotowości.
   Znów unosiła się wśród nicości, lecz tym razem emanowało od niej lekkie światło, które oświetlało twarze jej kompanów. Phoenix zdała sobie sprawę, że nie trwało to nawet dziesięciu sekund. To był urok przemiany. W dłoniach cały czas miała kulę ognia, którą teraz zmieniła w energię i ukryła w swojej magicznej bransoletce. Zacisnęła palce na naszyjniku.
   - Srebrny – wyszeptała ze zdumieniem.
   - Co to było? - odezwał się Penn.
   - To... - Phoenix zmarszczyła brwi – to był podarunek. - Odwróciła się w kierunku Rosse. - Wiesz co to oznacza?
   - Jesteśmy wolne – wykrzyknęła Rosse. - Zdumiewające. Kropla magii w świecie zupełnie jej pozbawionym.
   - Faktycznie... bardzo to dziwne...
   Cała trójka złapała się za ręce, a Phoenix wykrzyknęła:
   - Zoomix!
***
   Znalazły się przed opuszczonym kinem o nazwie 'Odyseja'. Rosse westchnęła tylko coś w stylu: 'Serio?', ale zamilkła. Pożegnały się z Pennem, który zapewnił je, że zawsze mogą liczyć na pomoc jego i jego przyjaciół, a potem teleportowały się dalej.
   Gdy tylko dotknęły stopami ziemi, Phoenix przemieniła się w zwykłą osobę, żeby nie ujawniać się za wcześnie. Zdumiał ją bardzo fakt, iż jej grzywka pozostała fioletowa. Otoczyło je duszne, wilgotne powietrze, znalazły się wśród wysokich drzew. Rosse uśmiechnęła się szeroko.
   - Amazonia – westchnęła radośnie.
   Phoenix nie odpowiedziała, tylko kucnęła i prawą ręką dotknęła trawy. Jej tęczówki stały się na chwilę złociste. Przez parę sekund widziała cały las. Jej tęczówki rozszerzyły się, zerwała się z miejsca.
   - Znalazłaś coś? - spytała spokojnie Rosse.
   - Tak jakby. Musimy się spieszyć, mamy ogromne kłopoty.
   Mknęły szybko przez amazoński las. Phoenix cicho i zwinnie jak duch w swym zwiadowczym płaszczu, Rosse nieco mniej, choć i tak nieźle sobie radziła. W końcu zatrzymały się przed polaną. Rosse skinęła głową przyjaciółce, po czym wyszła na polanę, a Phoenix zaczęła okrążać miejsce potyczki.
   Przez chwilkę czarodziejkę wodno-przyrodniczą oślepiło słońce, lecz zadziwiająco szybko jej wzrok przystosował się do oświetlenia. Widok zdumiał ją, ale otrząsnęła się z szoku. Jej oczom ukazały się Ibby, Mirta oraz Crystal uwięzione w pułapkach, czarownicy, a także chyba jedna z najpiękniejszych wróżek, od kiedy przybyły tutaj na ziemię. Nie miała wątpliwości, kim ona jest. Była to wyższa czarodziejka żywiołu ziemi.


   W jej włosy o kolorze mokki były wplecione kwiatki oraz listki. Miała przepiękne, wielkie skrzydła, dzięki którym teraz była w stanie uciec przed zaklęciami czarnoksiężników. Jednocześnie nie było wątpliwości, że jest to siostra Diany, a jednocześnie była od niej zupełnie inna. Najwyraźniej musiała jakoś uciec z więzienia czarowników.
   - Magia Hotix! Believix!


Rosse! Czarodziejka wodno-przyrodnicza!


   - Ej wy! - wykrzyknęła dziarsko. - Potęga przyrody!
   Lyros odwrócił się w samą porę, by zobaczyć zaklęcie pędzące prosto w jego stronę. Zdążył tylko zasłonić się niezdarnie ręką. Poleciał prosto na pień drzewa, a Cyros spojrzał wkurzony na atakującą osobę.
   - Jak... jak... - zabrakło mu słów.
   - Jak uciekłam? Długa historia – zbyła to.
   - Rosse! - pisnęły radośnie uwięzione czarodziejki.
   Wyższa wróżka tylko spojrzała na Rosse i zaatakowała przeciwników. Była zaskakująco młoda, jak na tak potężną istotę. Jej zaklęcie poleciało w stronę Cyrosa.
   - Pędy lian!
   - Zabójczy mrok – wrzasnął Lyros, wykorzystując okazję, że Rosse była rozproszona.
   Ziemska wróżka w ostatniej chwili popchnęła brunetką i przyjęła na siebie zaklęcie. Upadła na ziemię, a Rosse musiała uciekać przed kolejnymi zaklęciami. W końcu zapędzono ją w pułapkę. Lyros podszedł do pani ziemi.
   - To już koniec – uśmiechnął się, a ona uniosła się.
   Wyłoniła się z niej kula, kula ziemi. Phoenix patrzyła na to ze złością, gdy Lyros trzymał w garści magiczną esencję.
   - Dosyć tego! - wykrzyknęła wpadając na polanę.
   - Och, widzę iż panna Phoenix złożyła nam wizytę – zaśmiał się Cyros. - Co nam zrobisz bez swojej magii?
   - A kto powiedział, że jej nie mam? Magia Hotix! Believix!

Phoenix! Czarodziejka Płomienia Feniksa!


   - Cios Ognia! - pomknęła w stronę przeciwnika.
   Z radością zauważyła, że jej strój jest wręcz idealny do walki wręcz. Wybiła się i kopnęła, wzmacniając to zaklęciem, zbijając przeciwnika z nóg. Wylądowała lekko na ziemi.
   - Teraz! - wrzasnął Cyros.
   Lyros tylko skinął głową i wytworzył kulę mrocznej energii, która zmieniła się w kilka mniejszych. Chciał zabić czarodziejki!
   - Ani mi się waż – warknęła Phoenix i wyszarpnęła łuk, a zaraz potem strzałę, z kołczanu.
   Czas magicznie spowolnił swój bieg. Napięta cięciwa, brzechwa lotki dotykająca policzka, to wszystko było jakby ze snu. To było banalne, nawet nie musiała się wysilać z celowaniem. To była strzała, która nigdy nie pudłuje.
   - Strzała Ognia!
   Cięciwa trzasnęła o ochraniacz na ramieniu, a czas wrócił do normy. Ogniste zaklęcie nieuchronnie zbliżało się do celu. Lyros musiał zasłonić się tarczą, która tylko w niewielkim stopniu osłabiła zaklęcie. Phoenix nie czekając, odwróciła się i strzeliła do Cyrosa, tym razem normalną strzałą, która przebiła mu ramię.
   - Zbierajmy się stąd! - głos czarownika brzmiał nieco dziwnie. - Mamy już to, co chcieliśmy.
   Zmienili się w dwa cienie, które po sekundzie zniknęły. Czarodziejki zostały uwolnione z pułapek.
   - Phoenix – Mirta rzuciła się jej na szyję. - W-wyglądasz jakoś inaczej. Czyli wspaniale – wyszczerzyła się.
   - Tak... - brunetka nie była zbyt wylewna, patrzyła na Rosse, która uklękła koło wróżki ziemi.
   Ibby wraz z Crystal stały za nią, a Mirta wraz z Phoenix podeszły do nich.
   - Ona... Ona mnie uratowała... - szeptała Rosse. - A ja nawet nie znam jej imienia...
   - Mimosa – odezwała się Ibby – To Mimosa, siostra Diany. Bez kuli ziemi... Ona... ona... - nie dokończyła; nie musiała.
   - Chyba jest sposób – powiedziała cicho Phoenix. - Nie wiem, czy zadziała, ale muszę spróbować. Odsuńcie się.
   Pospiesznie oddaliły się, a brunetkę spowiła aura magii.
   - Esencja Życia!
   Wszystko spowił niesamowity blask, a Rosse dołączyła się do zaklęcia.
   - Niesforna Natura!
   Dwa połączone zaklęcia skoncentrowały się na Mimosie. Po chwili blask zniknął, a wróżka uniosła się lekko na łokciu.
   - Co... Co się stało?
   - Udało się! - wykrzyknęła Crystal, a Ibby pomagała czarodziejce.
   Phoenix podeszła do Mirty, która jako jedyna z dziewcząt nie mogła się przemienić.
   - Mam coś dla Ciebie – odezwała się tajemniczo i wyczarowała Kulę Ognia.
Podzieliła się ona na trzy mniejsze kule. Jedna została w dłoniach Phoenix, druga pomknęła w kierunku Ibby, a trzecia znalazła się w rękach Mirty.
   - Hotix! Believix!

Mirta! Czarodziejka Smoczego Płomienia!



   I oto stała Mirta, w zupełnie nowej odsłonie. Jej skrzydła stały się większe, potężniejsze, były jak płomienie. Jej strój zmienił się zupełnie, jedynie fryzura była podobna do poprzedniej.
   - Dziękuję – wyszeptała z cudownym, radosnym błyskiem w oczach.
   Mimosa odchrząknęła i odezwała się.
   - Ja również wam dziękuję.
   - Nie, to my ci dziękujemy za ocalenie życia – odpowiedziała Ibby.
   - Pragnę się do was przyłączyć, by pokonać tych czarnoksiężników.
   Mirta skinęła głową. Przyda im się tak potężna sojuszniczka.

   - A więc teraz musimy odzyskać Kulę Ziemi – podsumowała Crystal.
***

I oto ono. Kolejne opowiadanie o przygodach Hotix. I jak się podoba? ^^




Brak komentarzy:

Dziękujemy za wszystkie komentarze!